Żelowe długopisy z AliExpress


Obowiązkowy zakup każdego szanującego się stationeryholika, który odkrywa AliExpress. Nie da się przejść obojętnie obok tych uroczych żelopisów. Nawet teraz, gdy widuję na Ali także inne wersje kolorystyczne obudów (czy tylko według mnie to słowo brzmi dziwnie w tej odmianie?), właśnie te pisaki dalej wiodą prym wśród piśmienniczych zakupów z Chin. Mimo że ich jakość nie jest wybitna.


Zacznijmy może od plusów - piszą bardzo cieniutko. Nie są to takie "polskie" żelopisy jak ostatnio opisywane z Lidla, które zostawiają dość gruby, wolno zasychający ślad. Te tutaj mają wąziutkie końcówki, którymi pisze się bardziej cienko niż niektórymi długopisami. Dzięki temu można używać drobnego pisma i literki nam się nie pozlewają. Tusz na kartce schnie bardzo szybko, choć oczywiście tuż (widzicie, jedna literka wiele zmienia!) po zrobieniu kreski możemy niechcący ją rozmazać, ale gdy piszemy linijka pod linijką, to nie ma obaw, że nadgarstkiem zniszczymy zapisane słowa.

Minusy? Przede wszystkim przerywanie. Nic nie frustruje człowieka tak, jak nagły brak tuszu przy pisaniu. Nierzadko trzeba te żelopisy "rozpisywać", czasem wręcz wyjąć wkład i go "przedmuchać", żeby popłynął kolor z końcówki. I to jest urok chyba wszystkich tego typu pisaków z AliExpress, także strzeżcie się. Może tylko ja mam pecha i trafiam na przerywające, ale cóż mi pozostaje, jak nie opis tego, z czym miałam osobiście do czynienia.


Jeśli chodzi o ogólne wykonanie, to też nie ma się czym zachwycać. Urocza obudowa to nie wszystko. Ze skuwek często wychodzą białe elementy, które trzeba z powrotem "wklikiwać" w czubek. I to nie tak, że wypadają w plecaku/torbie pod wpływem mieszania się z milionem innych rzeczy. Trzeba na to uważać nawet przy zwykłym zdejmowaniu ich do pisania. 

A jeśli już przy tychże białych dziadostwach jesteśmy, to niewykluczone, że i w Waszym produkcie pojawi się pewna pomyłka. Na każdej skuwce napisane jest innym kolorem (oczywiście w zależności od koloru tuszu w środku) "Colour-happy day", gdzie pod "colour" kryje się nazwa danej barwy. No i tutaj magia - na różowym żelopisie różowym kolorem napisano "Purple-happy day". Niby nic, a trochę człowieka wyprowadza z równowagi. Przy czym fioletu różem już nie nazwano, na nim widnieje ten sam napis, tyle że jest fioletowy. Dobrze chociaż, że ten pierwszy tekst jest na różowo, bo już zupełnie by się człowiekowi myliło, ale i tak czuję się trochę skonfundowana, patrząc na słowo "purple" w różu. 


Oczywiście kolor obudowy nie zgadza się z barwą tuszu. Jak widać, nie ma tu ani jednego czarnego elementu, a czarny pisak w zestawie jest obecny. To też może wyprowadzać z równowagi, bo trzeba sprawdzać skuwki, ale z tym trzeba się liczyć, zamawiając te pisaki. Bycie kawaii kosztuje - nie tylko pieniądze, ale też nerwy. No bo który to był czarny? Ten w kwiatki, w kropki czy w serduszka?! 

Aha, i jeśli nastawiacie się na choćby najprostsze praktyczne opakowanie, to przestańcie mieć jakiekolwiek związane z nim nadzieje. Żelopisy dotrą do was w ordynarnej foliówce nadającej się tylko do śmieci. Lepiej szykujcie już jakąś osłonkę na doniczkę, no chyba że kupujecie je z myślą o ich piórnikowym przeznaczeniu. :)

Kształt: żelopisy o cienkiej końcówce typu igła; obudowa okrągła
Cena regularna: ok. 10-12 zł w zależności od kursu dolara i aktualnej ceny na aukcji
Dostępność: stała (zamawiałam tu)
Ocena: 5/10

Zachęcam do polubienia fanpage, aby być na bieżąco.

Komentarze

Popularne posty