Back to school z Biedronką, czyli haul słowem pisany #4
Nie wierzę, że to już koniec tego szaleństwa. Trwało ono praktycznie cały sierpień i wykończyło zarówno mnie, jak i mój portfel. Najgorsze było to ciągłe latanie do Biedronki i sprawdzanie, czy już coś rzucili na sklep, bo firma totalnie nie trzymała się gazetkowych terminów i dawała rzeczy czasem cztery, czasem dwa dni wcześniej. Raz całą ofertę, innym razem pół, kiedy indziej raptem regał. I w każdej Biedronce inaczej! Jako że mieszkam na przedmieściach, mam do najbliższej Biedronki 20-30 minut pieszej drogi, a reszta jest oczywiście w dość dużych odległościach od siebie - nie mogłam zatem chodzić codziennie po dwa razy dziennie, jak niektórzy. Ale i tak udało mi się kupić wszystko, co mi się zamarzyło, a nawet i (niestety) więcej. Wczoraj kupiłam ostatnie już artykuły - pastelowe karteczki oraz syrenkowe akcesoria. Tak, mam 21 lat według dowodu, ale mentalnie chyba jakieś siedem. :)
Zacznę może od kubików z karteczkami. Dwa lata temu przed pójściem na studia kupiłam takie dwa - jeden neonowy, drugi pastelowy. Neonowego mam jeszcze ponad pół, gdyż karteczki te nie trafiły w mój gust - są one lekko śliskie i kiepsko się na nich pisze. Natomiast pastelowy zużyłam i już musiałam go uzupełnić, niestety białymi karteczkami, gdyż ciekawszych nie dorwałam. Dlatego tym razem kupiłam tylko pastelowe - jeden dla siebie, drugi dla mamy. Używam ich praktycznie codziennie i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Takie typu sticky notes też są fajne, ale często wolę te bez kleju, w sam raz do przyczepienia magnesem na tablicę czy położenia na biurko.
Coś, czego nie planowałam, to między innymi ołówki, bo przewidywałam, że będą one oklejone osypującym się brokatem - miałam już kiedyś takowe kupione u prywaciarza w moim miasteczku i choć wyglądały cudownie, to ten brokat był naprawdę wszędzie... Ale te pozwoliłam sobie otworzyć i sprawdzić - okazało się, że są zaklejone folią, więc pięknie wyglądają, ale - co najważniejsze - nie irytują. No to kupiłam i w domu wyjęłam całkowicie z opakowania, przez co okazało się, że te dwa gładkie ołówki mają dość... ciekawe napisy. No, nie nazwałabym ich zbyt "syrenkowymi", to na pewno.
Zachwyciły mnie także żelopisy w opakowaniu a'la syreni ogon i pewna tego, że będą one czarne lub niebieskie, oczywiście kupiłam. I cóż się okazało? Nie dość, że piszą na kolorowo (według barw obudowy), to jeszcze z brokatem... Iście syreni zestaw. Szkoda tylko, że nikt nie uwzględnił tych informacji na opakowaniu, bo o ile ja chętnie spożytkuję brokatowe żelopisy, o tyle inni mogą srogo się rozczarować.
Najdroższy zakup, czyli długopis w kartonowym pudełku, to chyba największe szaleństwo tegorocznego #backtoschool z Biedronką. Jak dotąd z przerażeniem patrzyłam na te wszystkie ananasowe i kaktusowe długopisy za piętnaście złotych sztuka. Ni to ładne, ni jakieś wyjątkowe - choć oczywiście na Instagramie dość popularne ze względu na modne motywy. Ale gdy zobaczyłam pastelowy długopis z wodnym wnętrzem, w którym pływa sobie jednorożec w towarzystwie holo-drobinek, to nie mogłam odpuścić. Długopis jest dość ciężki, ma ciemnoniebieski tusz i całkiem gruby rysik. Pisze się nim całkiem wygodnie, ale co najważniejsze - jest tak fancy, że już bardziej chyba się nie da. No, może za wyjątkiem tego oto piórnika-saszetki:
Swoją drogą tak niepraktycznego piórnika (kosmetyczki?) to jeszcze nie widziałam. Ciężki, płaski i niewiele pomieści. No i jakby tak został przypadkiem przebity w torebce... Brrr.
Oczywiście moje polowania były nastawione przede wszystkim na ozdobne karteczki. Oto drobiazgi w kształcie syrenich ogonków i urocze muszelki... Drogo to wyszło, nie powiem, że nie, ale nie mogłam przepuścić takiej okazji. Już widzę podpisywanie próbek herbaty syrenimi ogonkami... Cuda, cudeńka. Oczywiście takie karteczki będą idealne do scrapbookingu i projektowania albumów oraz bujo, zresztą nawet trudno mi sobie wyobrazić inne ich przeznaczenie. Na takie użytkowe sprawy lepiej chyba kupić coś tańszego, chociaż kto bogatemu zabroni...?
Potem jeszcze w innej Biedronce dorwałam szklane magnesy i, podobnie jak te pastelowe, kupiłam je z myślą o tym, aby połowę zostawić w domu na lodówce, aby zastąpić spłowiałe już magnesiki z Danonków. Wspominałam już chyba o tym, że jestem magnesoświrem i mam już całą tablicę pełną rozmaitych magnesów, przez co nie planuję zakupu kolejnych, ale obok tych nie mogłam przejść obojętnie, podobnie jak obok pastelowych. Cóż, umrę przygnieciona cienkopisami, żelopisami i magnesami - widać taki już mój los.
Co ciekawe, dopiero w domu, gdy porównałam syrenkowe i pastelowe, zauważyłam, że różnią się rozmiarem. Osobiście wolę mniejsze i trochę żałuję, że nie są jednakowe, ale ostatecznie nie jest to jakiś wielki problem. Nie wiem, jak z ich trwałością i ile upadków na kafelki przeżyją (wolę tego celowo nie sprawdzać...), ale wydają się trwalsze od takich typowych glinianych magnesów 3D, które kupuje się w turystycznych miejscach. Zobaczymy!
Wypadałoby jakoś podsumować tegoroczne biedronkowe szaleństwo, ale może dla własnego zdrowia lepiej nie podliczać wszystkich wydanych kwot i po prostu cieszyć się tym, na co pieniądze już zostały wydane. Nie ma co przeżywać. Kocham artykuły biurowe od wielu lat i dopóki świecą mi się oczy na ich widok, dopóty będę je kupować. Wielu osobom to nie pasuje, ale ja im przecież nic nie mówię, gdy kupują coś, co według mnie jest niepotrzebne - bo widać im jest potrzebne, w taki czy inny sposób. Może tego używają, może cieszy ich tego widok, może po prostu mają ochotę i kupują, może lubią się truć (tak, mam na myśli papierosy, które uważam za najbardziej bezsensowny wydatek świata), a może mają inne powody? Nic mi do tego, podobnie jak nic nikomu do tego, że kupuję kolejne urocze długopisy.
A jako że czas hauli (eh, bardzo mi brakuje polskiego odpowiednika tego słowa) już raczej minął, niedługo powrócę z recenzjami. Pogrążyłam się ostatnio w jednej grze i tracę przy niej mnóstwo godzin - jak za starych dobrych lat, gdy jeszcze miałam gamingowego laptopa - ale postaram się zwalczyć chęć grania 24/7 i coś porobić zarówno w temacie biurowego stuffu, jak i zakolanówek, które też hobbystycznie recenzuję. Już za niecały miesiąc wracam na stancję, gdzie mam ciemnicę straszną i zrobienie dobrej fotki graniczy z cudem, także muszę się wziąć za fotografowanie tutaj, póki jeszcze jest czas. A czas mija coraz szybciej.
Zachęcam do polubienia fanpage, aby być na bieżąco.
Zachęcam do polubienia fanpage, aby być na bieżąco.
Komentarze
Prześlij komentarz